Relacja
Prolog
W te wakacje wybieram się z dwiema koleżankami koleją transsyberyjską na Wschód. Aby zrealizować taką podróż, trzeba niestety załatwić wcześniej pewne formalności. Najważniejsze z nich to wg. mnie wcześniejszy zakup biletów na transybira oraz wyrobienie wizy do Rosji. Najłatwiej jest kupić bilet kolejowy we Lwowie, ponieważ miasto to znajduje się najbliżej nas, a poza tym, na Ukrainę można wjechać bezwizowo. Dlatego też tam udaliśmy się na zakupy, a przy okazji co nieco zobaczyliśmy.
Cel podróży: zakup biletów na kolej transsyberyjską, wyrobienie wizy do Federacji Rosyjskiej.
Data podróży: 5 lipca 2005 (wtorek) - 8 lipca 2005 (piątek).
Trasa TAM: Olesno, Lubliniec, Tarnowskie Góry, Katowice, Kraków, Dębica, Przemyśl, Medyka, Szegini (UA), Lwów (UA).
Trasa POWRÓT: Lwów (UA), Szegini (UA), Medyka, Przemyśl, Jarosław, Rzeszów, Kraków, Kędzierzyn Koźle, Wrocław, Leszno, Poznań, Jarocin, Kluczbork, Olesno.
Długość trasy: ok. 1500 km.
[^^^ Na początek]
Wtorek, 5. lipca 2005
Umówiłem się z Agatą (koleżanka, która jedzie ze mną na Wschód), że dniu dzisiejszym pojedziemy nocnym pociągiem do Przemyśla. Agata wyruszyła z Kątów Wrocławskich, zabrała ze sobą swoich znajomych - Urszulę i Mariusza.
|
Autor strony w Przemyślu |
Ja wyjechałem pociągiem osob. z Olesna. Z Agatą miałem się spotkać dopiero w Katowicach ok. godz. 1 w nocy, bo tam miałem przesiadkę do pociągu pośpiesznego do Przemyśla. W tym dniu grał także zespół U2 na Śląsku, tłumy ludzi czekały razem ze mną na przyjazd pociągu. Obawiałem się czy w ogóle zdołam do niego wejść, a jeśli już mi się uda, to czy dam radę gdzieś usiąść. Zanim elektrowóz wjechał na peron, zadzwoniłem do Agaty ażeby omówić strategię wejścia do wagonu. Agata podała mi numer wagonu w którym jadą i podczas wjazdu wystawiła głowę przez okno, co pomogło mi ją zlokalizować. Ku mojemu zdziwieniu, jechała ona wraz ze znajomymi w czerwonym wagonie, czyli wagonie 1. klasy. Zdecydowana większość ludzi powracających z koncertu wchodziła do wagonów drugiej klasy. Nie było zatem problemu z wejściem do pociągu, ale już się zastanawiałem ile będę musiał dopłacić, gdyż ja też kupiłem bilet na tańszą klasę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że wagon został przekwalifikowany na drugą klasę ze względu na masy fanów zesp. U2. Dzięki temu jechaliśmy pierwszą klasą płacąc za drugą. Nieźle... Przywitałem się z Ulą i Mariuszem. Mariusz postanowił odwiedzić Lwów, ponieważ interesuje się środkami komunikacji miejskiej i chciałby sfotografować tamtejsze tramwaje, trolejbusy, etc. Mimo, że ekipa Agaty została nastraszona jeszcze we Wrocławiu przez konduktora, że w pociągu tej relacji strasznie kradną, to jakoś wszyscy nad ranem zasnęli. No cóż potrzeba snu nas przezwyciężyła.
[^^^ Na początek]
Środa, 6. lipca 2005
Obudziliśmy się akurat przed Przemyślem. Dworzec kolejowy w Przemyślu jest wg. mnie całkiem przyzwoity, zadbany. Hall główny ładny i czysty. Zaraz po przyjeździe dziewczyny poszły szukać toalety. Następnie poszliśmy w poszukiwaniu bankomatu, ponieważ nie miałem żadnych polskich złotówek, gdyż wolałem w tym pociągu przewozić jak najmniej forsy. Próbowaliśmy kupić i napić się gdzieś kawy, jednak o godz. 6.30 było jeszcze wszystko pozamykane. Decyzja zapadła, nie ma co robić już w tym mieście, jedziemy na Ukrainę!
|
W tym małym budynku po prawej stronie (za ogrodzeniem) wcisnęli nam ubezpieczenie |
Czytałem wcześniej o tańszym sposobie dojazdu do Lwowa i taki dojazd wybraliśmy. Droższy alternatywny dojazd, to przejazd bezpośrednim autobusem z Przemyśla do Lwowa. Musieliśmy znaleźć busa, który jeździe na granicę. Z tym nie było żadnych problemów, gdyż busy te odjeżdżają spod dworca PKP. Widać je, gdy wychodzi się z hallu dworca na perony. Bus odjeżdża, gdy cały zapełni się pasażerami. My na odjazd czekaliśmy może ze 4 minuty. Koszty busa 2 zł. Przejazd do Medyki trwa ok. 20 minut. Kierowca wysadza ludzi przed granicą, przy powiedzmy targowisku. Na tym targowisku, pełno przemytników próbujących sprzedać tani ukraiński alkohol czy papierosy. Postanowiliśmy wypić na miejscu kawę. Cały czas ktoś podchodził i pytał się czy może czegoś nie kupimy. Jak można było zauważyć, przemycali wszyscy, od ludzi b. młodych po staruszków. Jeden gość nalegał, abyśmy kupili wódkę od dziadka, który stał obok nas. Powiedzieliśmy, że my dopiero wybieramy się na Ukrainę i był spokój. Dziewczyny najwyraźniej się bały tego miejsca, chciały jak najszybciej iść dalej. Ale musieliśmy jeszcze trochę poczekać, bo musiałem zadzwonić do konsulatu rosyjskiego z pewnymi ważnymi pytaniami. Mimo, że konsulat otwierają dopiero o 8.30, to udało mi się do nich dodzwonić zaraz po godz. 8. Mogliśmy wreszcie ruszyć na terminal graniczny. Myśleliśmy, że trzeba iść główną drogą samochodową na granicę, jednak celnik powiedział, że jest to przejście tylko samochodowe. Wskazał nam drogę na przejście piesze, droga ta wiedzie od targowiska.
Wchodzimy do pierwszego, polskiego terminalu granicznego. Są dwie odprawy, pierwsza dla obywateli Unii Europejskiej, Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EEA) i Szwajcarii, oraz druga odprawa dla obywateli innych państw (czyli m.in. dla Ukraińców).
|
Stąd odjeżdżają busy do Lwowa |
Kontrola trwa chwilę, gdyż tylko paszporty zostają elektronicznie sprawdzone w bazie danych. Wychodzimy z terminala polskiego, około 100 m chodnikiem i trafiamy na znacznie mniejszy terminal ukraiński. Musieliśmy wypełnić ukraińskie karty migracyjne potrzebne do przekroczenia granicy. Ukraiński celnik wpisywał ręcznie nasze dane do komputera, co ciekawe wpisywał je chyba cyrylicą. Oczywiście zapytał o moje nazwisko, bo biedak nie umiał sobie poradzić z jego przeczytaniem (co jest normą na Wschodzie). Wszystko poszło sprawnie.
Podchodzimy do wyjścia z granicy i zaczepia nas gość, który stoi przy małej budce przy wyjściu. Twierdzi, że musimy kupić obowiązkowe ubezpieczenie. Nic mi o nim nie było wiadomo, Agata szepcze mi do ucha, że nie jest potrzebne. Gość jednak stanowczo twierdzi, że jest wymagane. W końcu je kupujemy, płacąc za nie 48 hrywien na naszą grupę, czyli po 12 na głowę. I okazało się, że to była błędna decyzja. Ukraińcy za granicą mówili nam, że niepotrzebnie kupiliśmy te ubezpieczenia. Zostaliśmy tym samym orżnięci na 48 hrywien.
Ja z Ulą chcieliśmy się iść pójść kłócić, aby nam zwrócili kasę. Ale Mariusz i Agata nalegali aby się nie kłócić, gdyż bali się, że ci oszuści żyją w zgodzie z milicją i się nam jeszcze dostanie. Przestrzegam przed kupnem tego ubezpieczenia, trzeba im powiedzieć, żeby się w d... pocałowali, albo jak to nie pomoże, że już się ma polskie ubezpieczenie ważne na Ukrainę. Wioska znajdująca się po stronie ukraińskiej nazywa się Szegini.
Idziemy w poszukiwaniu marszrutki, czyli busa jadącego na Ukrainę. Marszrutki zatrzymują się przy wiacie autobusowej, po prawej stronie idąc od przejścia granicznego w głąb wioski. Nadjeżdża nasz bus do Lwowa, wpychamy się jako pierwsi do niego, bo widzimy ilu ludzi ma zamiar nim jechać.
|
Pełną marszrutką jedziemy |
Koszt przejazdu to 8,5 hrywny. Odległość około 70 km. Jechaliśmy tą marszrutką do Lwowa jakieś 1,5 godziny. Już dawno żadna podróż mnie tak nie zmęczyła, ale równocześnie rozbawiła. Międzynarodowa droga E20 z granicy do Lwowa jest w dużo gorszym stanie technicznym niż jakakolwiek znana mi droga w Polsce (no oprócz dróg miejskich we Wrocławiu). Co mnie całkowicie rozwaliło, to to, że na tej międzynarodowej jezdni zostały zainstalowane progi zwalniające. Ale to jeszcze nic, całe szczęście, że siedzieliśmy na siedzeniach. Kierowca na przystankach zabierał wszystkich którzy jeszcze się fizycznie mieścili do tego pojazdu. Nigdy nie przypuszczałem, że do jednego busa wejdzie tyle osób. (Komentarz Pawła:
Na ukrainie do ciężarówki lub busa można wsadzić dowolną ilość osób. Niezaleznie od liczby siedzeń.)
Nie zazdroszczę ludziom, którzy stoją przy samych drzwiach, gdyż panuje tam taki ścisk, że głowę mają dociśniętą do przedniej szyby. Zastanawiam się, jak kierowca może zmieniać biegi i kierować pojazdem w takich warunkach. Minęliśmy ukraińską milicję drogową (DAI), która w ogóle nie zwróciła uwagi na nasz wóz. Trzeba przyznać, że czas się dłużył podczas tego przejazdu. Mariuszowi się zdawało, że jedziemy już może 3 godziny, ja miałem podobne odczucia. Ale się udało! Zajechaliśmy do Lwowa cali.
|
Lwowski główny dworzec kolejowy |
Marszruta wysadziła nas obok kolejowego dworca głównego. Budynek dworca jest duży i całkiem ładny. Poszliśmy obejrzeć jego wnętrze. W środku czysto, estetycznie, nowocześnie. Kas może ze 15, ludzi masę, kilku milicjantów pilnujących porządku. Razem z Agatą idziemy do informacji zapytać się o cenę biletu na pociąg z Moskwy do Irkucka. Postaliśmy trochę w kolejkach, aż wreszcie udało się nam dotrzeć do okienka. Zadałem pani pytanie, po jego usłyszeniu zaczęła ona sprawdzać na komputerze ceny, po czym kazała nam zapłacić dwie hrywny. No cóż, okazało się, że za informacje trzeba na Ukrainie płacić! Cennik opłat był podany na szybie okienka. Po uzyskaniu informacji postanowiliśmy jechać do pani Stefanii w sprawie noclegu. Do rynku udaliśmy się tramwajem nr 1 z dworca kolejowego. Można tam też dojechać tramwajem nr 9. Odradzam pieszą wędrówkę do centrum, bo to jednak kawał drogi. (Komentarz Pawła:
No bez przesady, 15 minut może (3 razy szedłem).) W każdym tramwaju znajduję się pani, która sprzedaje pasażerom bilety. Koszt biletu 50 kopiejek (ok. 30 groszy), studencki 30 kopiejek (ale my nie mogliśmy go kupić, bo dotyczy on najprawdopodobniej tylko ukraińskich studentów). Tramwaje są bardzo stare i brzydkie, ale jeżdżą. Wyszliśmy na rynku, wypytaliśmy się o ulicę Teatralną i odnaleźliśmy adres kamienicy w której mieszka p. Stefania. Mieszka ona w samym centrum Lwowa (ul. Teatralna 7/2b, tel. +380.322.742911). Owa kobieta jest bardzo miłą Polką, oferuje noclegi za 7 USD albo 20 zł za osobę. Pokazała nam nasze pokoje, które znajdowały się w mieszkaniu obok jej mieszkania. Dowiedzieliśmy się o gospodarce wodnej we Lwowie, a chodzi o to, że woda jest dostępna tylko w godz. 18-21 oraz 6-9.
|
Sprzedawczyni biletów w tramwaju (bilety to rolka papieru w dłoni tej kobiety) |
W tym czasie można uruchomić piecyk gazowy i się wykąpać. W łazience był ogromny gar z zimną wodą, na wypadek, gdyby chciało się skorzystać z wody poza godzinami, w których sieć wodociągowa działa. Gdzieś czytałem o tym, że we Lwowie system wodociągów jest w fatalnym stanie i dlatego woda płynie tylko przez pewien czas. Po zapoznaniu się z właścicielką mieszkania i uiszczeniu opłaty za nocleg, rozdzieliśmy się. Ula i Mariusz poszli zwiedzać Lwów, a my udaliśmy się po nasze bilety. Musieliśmy tylko jeszcze kupić tamtejszą walutę, ruszyliśmy w poszukiwaniu kantoru o możliwie najlepszym kursie. Najlepszy jaki udało nam się znaleźć znajdował się na placu przy pomniku Adama Mickiewicza, płacili 5,95 UAH za 1€, 1,47 UAH za 1 zł (dla porównania w kantorze na dworcu płacili tylko 5,65 UAH za 1€). Mniej więcej o godz. 13 jesteśmy znów na dworcu, podłączamy się do kolejki oczekującej na zakup biletów w jednej z kas. Dość szybko dowiadujemy się, że w tej kasie nie kupimy naszych biletów i że mamy iść do kasy nr 9, w której sprzedają bilety z wyprzedzeniem do 45 dni. Udaliśmy się więc do niej, stanęliśmy w dość długiej kolejce. Ani Agata ani ja nie spodziewaliśmy się, że następne niecałe dziewięć godzin zejdzie nam na czekaniu w kolejce. Wstrętna kobieta w kasie jeden bilet potrafiła wypisywać nawet 40 minut, ale najgorsze były korekty biletów. Jeden chłopak chciał zmienić termin wyjazdu, pani w kasie majsterkowała przy komputerze może z godzinę zanim go zmieniła. Ponadto co godzinę kobieta ta miała 10 minutową przerwę, a dodatkowo robiła tzw. przerwy techniczne. Nam udało się kupić bilety przed godz. 23, ale tylko dlatego, że podłączyliśmy się pod grupę czterech chłopaków z Polski, którzy kupowali 18 biletów na Krym. Tak przy okazji, dzięki i pozdrowienia!
|
Nowoczesny autobus zasilany gazem |
Dzięki nim także zdążyliśmy się wykąpać, bo jak wiadomo o godz. 21 już nie ma wody. Umówiliśmy się z chłopakami, że jak dojdą do kasy to puszczą mi sygnał na komórkę, bo przed nimi jeszcze były tylko dwie osoby. Przyjechaliśmy się wymyć do kwatery, ja pierwszy zaznałem kąpieli. Okazało się, że woda ciepła ogrzewana przez piecyk gazowy była zimna. Podczas gdy Agata się kąpała dostałem sygnał, że mamy wracać. Udaliśmy się z powrotem na dworzec. Już nowa pani w kasie wypisywała bilety kolegom z Polski. Nawet jej to szybko poszło, bo wypisała 18 biletów w 1,5 godziny. Byliśmy szczęśliwi, że przyszła nasza kolej, a tu kasjerka wystawiła tabliczkę oznajmującą, że znowu jest przerwa techniczna. Ale się w końcu udało je kupić, chociaż ile czasu zeszło! Pewne tamtejsze dziewczyny nie dowierzały, jak powiedziałem im, że w Polsce zakup biletu kolejowe trwa około minutę (przynajmniej na stacji w Oleśnie). Agata zwróciła uwagę na to, że ludzie stojący po tyle godzin w kolejkach są uśmiechnięci, zadowoleni. Wydaje się, że nie denerwuje ich to czekanie, że są do tego przyzwyczajeniu. W sumie tylko my, Polacy, ciągle narzekaliśmy na kasjerkę, oni byli cicho. Radzę przestrzegać kolejności w kolejce, próbowaliśmy znaleźć się trochę bliższej okienka kasowego i cały tłum zaczął się z nami kłócić o prawidłową kolejność osób w kolejce. Radzę już przy dołączaniu się do kolejki, zapytać o to, kto jest ostatni i zaklepać sobie miejsce. Nie zdziwcie się jak w trakcie długiego stania, będą wchodzili przed Wami w kolejkę nowi ludzie. Osoby te po prostu ustaliły sobie wcześniej miejsca. Dobrze, że udało nam się dostać papiery jeszcze przed godz. 23, bo właśnie wtedy kursują ostatnie tramwaje.
|
Handel uliczny kwitnie |
Ponieważ nie byliśmy pewni czy jeszcze coś pojedzie, to weszliśmy w pierwszy tramwaj, który nadjechał, czyli tramwaj linii nr 6. W trakcie przejazdu spotkała nas taka oto sytuacja. Podczas jazdy sprzedawczyni biletów zaczęła hałasować. Prawdopodobnie chłopak nie miał biletu i nie chciał go kupić (kara za jazdę bez biletu 10 hrywien, ok. 7 zł). Chłopak był uparty, mimo, że ona ciągle na niego krzyczała. W pewnym momencie rzucił w tę kobietę butelką po piwie, jednak chybił. Tramwaj się zatrzymał, chłopak z niego wybiegł, a sprzedawczyni wzięła butelkę i rzuciła w niego. Także niecelnie, ale z wielkim hukiem się rozbiła o asfalt. Z tramwaju wybiegło kilku ludzi i pobiegli za chłopakiem. Udało im się go złapać i wymierzyć mu karę, został skopany tak, że zaczęła mu lecieć krew z nosa. Sprzedawczyni zaczęła krzyczeć na oprawców, aby przestali go bić. Wydaje mi się, że dobrze zrobiła, bo nie wiadomo do czego by doszło, gdyby go nie przestali kopać... Kobieta ta powiedziała nam na właściwej stacji jak dojść do ul. Teatralnej, bo jechaliśmy tramwajem który nie jedzie tam bezpośrednio. Tej nocy zaczęło lać, do mieszkania dotarliśmy mokrzy. Obudziliśmy Mariusza i Ulę. Po tak ciężkim dniu, bardzo szybko zasnąłem.
[^^^ Na początek]
Czwartek, 7. lipca 2005
Wstaliśmy o 9 czasu polskiego, czyli 10 czasu lokalnego. Pożegnaliśmy się z panią Stefanią, Ulą i Mariuszem.
|
Agata w Jarosławiu |
Musieliśmy już wracać, bo w piątek o godz. 8.30 musimy być w konsulacie w Poznaniu. Mariusz z koleżanką miał zostać jeszcze kilka dni we Lwowie. Poszliśmy na obiad do restauracji naprzeciw pomnika Mickiewicza, po czym znowu udaliśmy się na dworzec, bo stamtąd odjeżdża marszrutka do granicy. Bez żadnych problemów udało nam się ją znaleźć, i co najważniejsze, zająć siedzące miejsca. Do busa w pewnym momencie weszła babuszka sprzedająca lody, jednak nikt nie miał na nie ochoty. Marszrutka w końcu ruszyła. Znowu jechał tłum ludzi w tak małym busie. Jeszcze po stronie ukraińskiej kupiliśmy dozwoloną ilość alkoholu i ruszyliśmy do Polski. Kontrola ukraińska trwała moment. Ale widok ludzi stojących przed terminalem polskim nie rokował na szybkie przejście. Pewna osoba poinformowała nas wcześniej, że trzeba nawet czterech lub więcej godzin na dostanie się do Polski. Postanowiłem, że nie będziemy tyle czkać. Podszedłem do żołnierza pilnującego tego tłumu i powiedziałem mu, że jesteśmy zwykłymi turystami jadącymi jeszcze dzisiaj do Poznania. On zapytał nas ile mamy papierosów, odpowiedziałem, że ani jednego. Powiedział, abyśmy przeskoczyli barierkę i poszli za nim. Załatwił nam, że weszliśmy poza kolejnością. Wielkie dzięki! Celnicy sprawdzili dokładnie zawartość naszych plecaków, po czym byliśmy już w Polsce. Udało nam się dość szybko dojechać busem do Przemyśla. Nasz pociąg wyruszał o godz. 19.10, a my byliśmy już o 14 w Przemyślu. Mimo, że Agata nie chciała, to zadecydowałem, że spróbujemy jechać autostopem w kierunku zachodnim. Stanęliśmy przy drodze wyjazdowej z Przemyśla.
|
Maks (kierowca) i jego kolega Darek |
Przez 15 minut się nikt nie zatrzymał. W końcu zatrzymał się pewien starszy pan, który postanowił nas zabrać 3 km dalej do swojej wsi, bo tam przebiegała główna droga i łatwiej tam złapać okazję. Rzeczywiście miał on rację, nie minęło 10 minut a już zatrzymało się dwóch chłopaków, którzy bardzo szybko podwieźli nas do Jarosławia. Zwiedziliśmy Jarosław, porobiłem kilka zdjęć i w drogę. Tym razem nie minęło 5 minut, a zatrzymał się tir. Kierowca tira jechał z Ukrainy do Mielca, wysadził nas w Rzeszowie, gdyż tam skręcał w inną drogę. Poszliśmy na drogę wyjazdową z Rzeszowa na Kraków. Tutaj mieliśmy prawdziwe szczęście, ledwo podnieśliśmy rękę, a z bocznej uliczki nadjechał bus i jego pasażer zapytał się gdzie jedziemy. Powiedziałem, że do Krakowa. Udało się, trafiliśmy na Maksa (kierowcę) i Darka jadących do Krakowa. Z dalszych rozmów okazało się, że Maks jest kierowcą w firmie, która wozi ludzi (na ogół z USA) do różnych miejsc w Polsce. W tym konkretnym przypadku wracał z Przemyśla, bo tam zawoził pewnych Amerykanów, którzy postanowili zwiedzić miasto, w którym niegdyś żyli ich rodzice. Darek z kolei, to sąsiad Maksa, sumienny uczeń technikum. Przewóz ludzi to druga, dodatkowa praca Maksa. Normalnie pracuje w firmie zajmującej się reklamami ulicznymi. Chłopaki wysadzili nas w centrum Krakowa. Wielkie dzięki i pozdrowienia! W Krakowie mieliśmy dużo wolnego czasu, spędziliśmy go na Rynku. O godz. 23 wyruszyliśmy pociągiem pośpiesznym do Poznania. Pociąg był pełny, gdyż jego celem było Świnoujście (wakacje nad morzem), ale zajęliśmy wolne miejsca siedzące. Udało mi się nawet zasnąć na kilka godzin.
[^^^ Na początek]
Piątek, 8. lipca 2005
Pociąg wjechał do Poznania Głównego po godzinie 6. Poszliśmy do konsulatu. Wydawało mi się, że konsulat będzie blisko dworca, jednakże blisko to była tylko ulica Bukowska. Konsulat mieści się przy ulicy Bukowskiej 53a. Ulica ta jest bardzo długa, i przejście piesze odcinku dworzec-konsulat zajmuje z dobre pół godziny. Byliśmy znacznie wcześniej przed godziną otwarcia tej placówki, mimo to w kolejce już czekały dwie osoby. Punktualnie o godz. 8.30 brama została otwarta i weszliśmy na teren konsulatu.
|
Lwów - centrum |
Wewnątrz budynku znajdowały się trzy okienka do przyjmowania petentów oraz jedno dla osób odbierających paszporty. Początkowo tylko jedno okienko dla petentów było czynne. Z naszymi wnioskami nie było żadnych problemów, bo mieliśmy dwukrotne zaproszenia na wyjazd służbowy (dzięki Marcin!). Gorzej poszło natomiast z wizą tranzytową dla Ani. Na początku gość powiedział, że chce mieć kopie wizy do Mongolii oraz kopie biletów. Mimo, że miał obok ksero, to powiedział, że to nie jest w jego interesie i trzeba było pójść 100 m od konsulatu kopiować te dokumenty. Następnie stwierdził, że nie da wizy, bo bilety są tylko do Irkucka, a nie do Ułan Bator. Ja mu tłumaczyłem, że dzwoniłem tydzień wcześniej do konsulatu w Gdańsku (tam tylko odbierali telefony) i powiedzieli, że żadne bilety w ogóle nie są potrzebne. Nie dawało to rady, oprócz mnie jeszcze były 3 osoby z takim samym problemem. Pewna pani miała już nawet kupione bilety do Ułan Bator za pośrednictwem biura Intourist, jednakże nie miała oryginałów biletów i gość ten także nie chciał jej przyznać wizy. Zaczęliśmy się denerwować tym co oni tam wyprawiają, w końcu przyszedł jakiś inny gość. On również twierdził, że wizy dać nie może, bo nie mamy biletów. Zaczęliśmy żądać, aby zadzwonił do Gdańska i się u nich zapytał, czy można, czy nie. Powiedział, że nigdzie nie musi dzwonić i nie będzie tego robił. Po grubo ponad godzinie kłótni, stwierdził, że z nami porozmawia. Po następnej godzinie postanowił jednak przyjąć wnioski wizowe i je zatwierdził. Ulżyło nam! Natomiast pierwszy człowiek, który z nami rozmawiał w dalszym ciągu był wyjątkowo chamski. Powiedział m.in. jednej dziewczynie, która jechała do Wietnamu, Kirgistanu i innych państw, że nie może dać jej wizy tranzytowej do Rosji, bo on nie wie, czy Polacy rzeczywiście nie potrzebują wizy do Kirgistanu. W pewnym momencie, wszyscy zgromadzeni w konsulacie ludzie zaczęli się z niego śmiać, bo gość zapytał się gdzie ta podróżniczka będzie przekraczać granicę Rosja-Wietnam. Państwa te jak wiadomo nie graniczą ze sobą. Ja musiałem opuścić konsulat przed godz. 12, gdyż miałem pociąg do Olesna o 12.20. Zostawiłem Agatę w konsulacie samą, czekała jeszcze do 13, ale wszystko załatwiła. Panu w drugim okienku chciałbym podziękować za to, że jednak rozsądek zwyciężył. Natomiast jak powiedział ktoś z osób w konsulacie, pana z pierwszego okienka trzeba by wysłać do pracy na Kamczatkę.
[^^^ Na początek]
Epilog
Przez cztery dni udało nam się przebyć około 1500 km. Załatwiliśmy wszystko, co było nam potrzebne. Osobom, które chcą wyjechać na Wschód radzę, aby się psychicznie nastawiły na działania urzędów w tym poradzieckim kraju. Jednak mimo pewnych niedogodności, polecam wycieczki za wschodnią granicę, gdyż można tam spotkać życzliwych, bezinteresownych ludzi. Co ważne, na Ukrainie można spędzić naprawdę tanie wakacje w miłej atmosferze. Polecam!
[^^^ Na początek]
Dodatkowe zdjęcia
[^^^ Na początek]
© Copyright 2005 Dawid P. Pichen.