🇨🇦 ENGLISH
Życie Dawida w Malezji
Spis treści
Wstęp
Jak zapewne już wiecie, postanowiłem udać się do pracy w zupełnie nowym miejscu i w zupełnie nowej roli. Miałem okazję spędzić 7 lat w Kanadzie w fantastycznej pracy. W międzyczasie okazało się, że mój pracodawca otworzył biuro we Wrocławiu, toteż mogłem wrócić do Polski. Pracując jednak prawie 9 lat na tym stanowisku trochę się zasiedziałem. Oczywiście bardzo cenię sobie tę pracę, więc nie zrezygnowałem z niej całkowicie, a jedynie ograniczyłem ją do moich możliwości. Jestem wdzięczny moim przełożonym, a Robertowi w szczególności, że pozwolili mi na taki wyjazd do Azji. Jednocześnie skorzystałem z okazji pracy w samej stolicy Malezji. Już 2 lata wcześniej, jeszcze będąc w Edmonton, przeszedłem trójetapową rozmowę o pracę dla firmy z tego kraju. Odmówiłem jej jednak, gdyż bardzo chciałem wrócić do Polski. Na początku tego roku skontaktowała się ze mną ta sama firma z Kuala Lumpur i zapytano mnie czy nie chciałbym przyjechać. Tym razem już się długo nie zastanawiałem. Poleciałem z kumplem na Sri Lankę na wycieczkę zbadać klimat podrównikowy i po powrocie zdecydowałem, że jadę!
Blog
Data wpisu: 2017-05-07. Ostatnia modyfikacja: 2017-05-14.
Wyjazd z Polski i przyjazd do Malezji
W sobotę 29 kwietnia wyruszyłem z Katowic na nową przygodę. Z Frankfurtu do Singapuru po raz pierwszy leciałem największym samolotem pasażerskim świata, tj. Airbusem A380. Potem byłem zaskoczony tym, że krótki, 40 minutowy lot z Singapuru do Kuala Lumpur odbywał się bardzo dużym Airbusem A330. Po przylocie na miejsce czekałem ponad godzinę w ogromnej kolejce do imigracji. Następnie jeszcze na lotnisku zamówiłem taksówkę i za nią z góry zapłaciłem kartą kredytową. Przejazd ok. 50 km do miasta późnym wieczorem zajął ok. godzinę. Kierowcą był Indus malajski. Narzekał, że w kraju panuje dyskryminacja rasowa. O ile na zewnątrz Malezja wydaje się krajem wielokulturowym, w którym Malajowie (muzułmanie), Chińczycy (buddyści) oraz Hindusi spokojnie żyją w zgodzie, to jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Powiedział, że pierwszeństwo do pracy w urzędach, na uniwersytety, do szkół mają Malajowie. Na drugim miejscu są Chińczycy. Natomiast Hindusi są na samym końcu, toteż ciężej im się żyje i muszą bardzo ciężko pracować, bo od Państwa nie mogą wiele oczekiwać.
Około 23:00 dotarłem do wieżowca, w którym było przygotowane dla mnie mieszkanie. Jego właściciel, James, czekał już na mnie przed wejściem, gdy taksówka się zatrzymała. James się serdecznie przywitał serdecznie i najpierw zabrał mnie na 6. piętro pokazać mi basen i siłownię dla mieszkańców. Zaskoczyło mnie to i się ucieszyłem, że będę mógł biegać na bieżni w klimatyzowanym pomieszczeniu w tak upalnym klimacie. Potem pojechaliśmy do mojego nowego mieszania na 9. piętrze. Również się pozytywnie zaskoczyłem. Mieszkanie idealne jak dla mnie rozmiarowo, do tego czyste, nowoczesne i balkonem z fantastycznym widokiem na centrum miasta ze słynnymi wieżowcami Petronas Towers. James wiele mi opowiadał i dał mi wiele cennych wskazówek odnośnie Malezji. Sam jest bardzo zaradnym Chińczykiem, który sporo inwestuje w nieruchomości. Przez różnicę czasu nie byłem zmęczony i poszedłem spać dopiero o godz. 2 w nocy.
1 maja – Święto Pracy
W poniedziałek wypadało Święto Pracy, więc miałem cały dzień dla siebie. Dopiero ok. godz. 13 wyszedłem z domu i udałem się na długi spacer po centrum miasta. Było gorąco i wilgotno. Po przejściu około kilometra złapała mnie ulewa. Moja mała europejska parasolka nie dała rady tej ścianie deszczu, która nagle zeszła z nieba. Ulice szybko zamieniły się w potoki. Zalało mi adidasy, ale się nie poddałem, wędrowałem dalej. Po około godzinie czasu przestało lać. W międzyczasie znalazłem hinduską restaurację i zjadłem w niej obiad. Słono przepłaciłem za niego, ale jeszcze nie wiedziałem jakie tu normalnie panują ceny, a poza tym byłem głodny i chciałem się schronić przed deszczem.
Moja wędrówka tego dnia była całkiem spora. Przeszedłem z dobrych 10 km i zobaczyłem główne punktu Kuala Lumpur. Miasto to na szczęście, pomimo dużej liczby ludności, jest dość zwarte obszarowo. Wieczorem skontaktowałem się z moim nowym przełożonym i zapytałem się go, o której powinienem przyjść do pracy. Byłem zaskoczony odpowiedzią. Powiedział „przyjdź na 10-tą, wtedy ja na ogół przychodzę”.
Pierwszy dzień w pracy
W oficjalnym stroju w pełnym upale poszedłem do pracy na godzinę 10:00. Spacer z mojego nowego mieszkania zajął mi 20 minut. Firma ma swoją siedzibę na 15. piętrze wieżowca znajdującego się 300 m od słynnych bliźniaczych wież, a więc znajduje się w samym centrum biznesowym miasta.
Sekretarka Mary mnie przywitała i oprowadziła mnie po biurze. Przywitała mnie z każdym pracownikiem, który już był w pracy. W siedzibie pracuje ok. 80 osób, więc nie byłem w stanie zapamiętać od razu imion moich nowych współpracowników. Firma jest wielokulturowa i wielonarodowościowa. Zostałem bardzo serdecznie przywitany przez wszystkich. Zostało mi przydzielone miejsce w pokoju administratorów. Mój zespół skała się tylko z kilku osób, w jego skład wchodzą: Ali (mój nowy przełożony z Syrii), Fadhle (chłopak z Jemenu), Alfred z Jemenu, Kok June (majaski Chińczyk). Moim szefem z kolei jest Edwin, wysoki, a jakże by inaczej, Holender. Zespół przyjął mnie bardzo ciepło. O 13 przyszedł Gani, chłopak z Indii i zaprosił mnie na lunch do hinduskiej restauracji.
Mój pierwszy dzień w pracy był bardzo ciekawy z dwóch powodów: po pierwsze od pół roku ekspres do kawy był w naprawie i nie było porządnej kawy (tylko niespecjalna malajska kawa rozpuszczalna). Akurat tego dnia przyjechał monter i zamontował nowy profesjonalny szwajcarski ekspres! Pijący kawę się bardzo z tego powodu ucieszyli. Po drugie, tego dnia nastąpiła bardzo poważna awaria serwera w Holandii. Mój zespół musiał ją usunąć jak najszybciej, gdyż na każdej minucie jego niedostępności, firma traciła spore pieniądze. Awaria podobnej rangi przydarzyła się ostatni raz ponad 3 lata temu. Chłopaki dzielnie walczyli, ale wychodziły ciągle to nowe problemy. Dało się wyczuć stres i ciśnienie. Pomimo mojej nieznajomości systemów, postanowiłem także wziąć udział w ratowaniu sytuacji. Usunęliśmy awarię dopiero ok. 22:00. Mimo że powiedziano mi, że nie muszę tak długo siedzieć w pracy, to i tak postanowiłem zostać. Tego pierwszego dnia nauczyłem się znacznie więcej, niż normalnie bym się nauczył w ciągu dwóch miesięcy.
Praca na co dzień
Kolejne dni już były spokojne z 8 godzinnym czasem pracy. Każdego dnia wychodzimy na godzinny lunch. Nie jest to płatny czas pracy, więc jeśli ktoś przychodzi do pracy na 10:00, to powinien wyjść o 19:00, chyba, że nie brał przerwy na lunch, albo trwała ona krócej. Co ciekawe, niektórzy przychodzą dopiero na 10:30 a czasem nawet na 11:00. Pierwsze osoby, w tym ja, przychodzą do biura na 09:00.
Nie minęło wiele dni, ale czuję, że się zgrałem z zespołem. Panuje sympatyczna atmosfera. Jedna rzecz mnie bardzo zaskoczyła. Otóż, w piątki firma kupuje każdemu po piwie i można je wypić w czasie pracy. Sporo u nas osób niepijących alkoholu (np. Muzułman), i oni chętnie odstępują swój przydział osobom, które mogą i lubią pić piwo. Jeszcze jedna sprawa dotycząca Muzułman. Otóż, gdy przychodzi czas na modlitwę (5 razy dziennie), rozkładają swoje dywaniki, zdejmują buty i dyskretnie zaczynają się modlić w biurze (indywidualnie). Modlitwa trwa tylko kilka minut, ale i tak jest to ciekawa obserwacja. Myślę, że od moich nowych kolegów i koleżanek z pracy dowiem się sporo nowych rzeczy o innych zwyczajach i religiach. W piątek np. dowiedziałem się, co oznacza, że restauracja lub jedzenie jest certyfikowane halal. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem.
Obserwacje z pierwszego tygodnia pobytu
Miasto
Kuala Lumpur jest czyste i zadbane, żeby nie powiedzieć że super nowoczesne w centrum.
Korki w godzinach szczytu straszne. Czasem nawet o 20-stej widzę z mojego balkonu, że ruch na ulicy Jalan Tun Razak stoi. Komunikacja miejska w centrum miasta jest bezpłatna (kolorowe linie „GOKL”).
Panuje to ruch lewostronny, więc ciągle mam problem z chodzeniem po właściwej stronie chodnika.
Ciekawy zbieg okoliczności: kod pocztowy miejsca, w którym mieszkam to 55100. Trzebnica, w której również mieszkałem ma kod pocztowy 55-100!
Ludzie
Ludzie są mili i sympatyczni. Większość zna angielski. Hindusi oraz Chińczycy znają z kolei także malajski, gdyż jest to język obowiązkowy w szkołach.
Jedzenie
Niesamowity i tani wybór jedzenia! Każda kultura ma inną kuchnię, więc jest z czego wybierać. Lokalne restauracje są tanie i nie opłaca się gotować samemu. Np. wczoraj (w sobotę), za bardzo sycący obiad zapłaciłem 4,5 ringgita, czyli niecałe 4 zł! Nie wiem, czy jeszcze uda mi się znaleźć tańsze miejsce, ale w punktach gastronomicznych w centrum generalnie ceny nie przekraczają 10 ringittów (niecałych 9 zł).
Ceny
Natomiast ceny w supermarketach są droższe, czasem zdecydowanie, od tych w Polsce. Będąc tutaj dopiero człowiek dostrzega jak tania jest w Polsce żywność w supermarketach czy dyskontach. Tylko pomidory są tu tańsze, ale np. mleko UHT jest prawie 3 razy droższe (bardziej powszechne jest tu mleko w proszku), a mały kawałek sera kosztuje niecałe 30 zł! Za 6 jabłek zapłaciłem 10 zł.
Co jest tanie w Malezji? Tanie są usługi. Doskonale to widać na podanym wcześniej przykładzie cen w restauracjach. Strzyżenie męskie kosztuje u lokalnego fryzjera 10 ringgitów (9 zł). Benzyna jest bardzo tania (niecałe 2 zł/L).
Wolność
W kraju panuje wolność wyznania i ustrój demokratyczny. Jednakże Muzułmanie nie mogą kupić legalnie alkoholu. Na alkohol nałożony jest jednak jeden z największych na świecie podatków (po Norwegii i Singapurze), co sprawia, że butelka piwa w supermarkecie kosztuje ponad 10 zł. Butelka wina to już wydatek rzędu 80 zł! Przypominam, że w Polskim dyskoncie można kupić wino nadające się do spożycia za 10 zł!
Internet jest cenzurowany. Np. strony pornograficzne są zablokowane.
Data wpisu: 2017-05-27. Ostatnia modyfikacja: 2017-05-28.
W sobotę, 27 maja rozpoczął się tegoroczny ramadan, czyli 30 dniowy święty post. W drodze na moje cotygodniowe zakupy spożywcze od razu rzuciło mi się w oczy, że większość restauracyjek była nieczynna. Dotyczyło to także przydomowych miejsc sprzedających żywność. Malajowie – wyznawcy Islamu – od wschodu do zachodu słońca mają całkowity post. W tym czasie nie mogą pić ani jeść. Oprócz malajskich punktów gastronomicznych, wszystko w mieście normalnie funkcjonuje.
Dzisiaj w Tesco były tłumy ludzi jak nigdy! Najwidoczniej zakupy pomagają zapomnieć o poście. O godz. 14:00 nie można już było kupić mięsa. Wszystko zostało wysprzedane! Sprzedawca powiedział, żebym przyszedł jutro rano. Nici ze spaghetti w wołowiną na obiad.
W drodze powrotnej do domu natrafiłem jednak na ciąg straganów z... różnoraką żywnością. Te stragany pojawiają się w czasie ramadanu i sprzedaje się w nich potrawy, które będą spożywane po zachodzie słońca. Wybór był ogromny, zapachy fantastyczne. Przysmaki od murtabaków (nadziewanych placków z mięsem), przez smażone makarony i ryż, owoce morza, skończywszy na ciastach i wypiekach.
Kupiłem i skosztowałem kilka rzeczy. Były bardzo smaczne. Gdy jadłem smażony
placek na słodko, podszedł do mnie pewien Chińczyk i powiedział, żebym nie
jadł centralnie na oczach wszystkich, gdyż może to ludzi drażnić.
Zastosowałem się i zajadałem się na ulicy obok.
Swoją drogą to podziwiam wytrwałość zwłaszcza tych osób, które tą żywność
przyrządzają i w upale otoczeni są tymi zapachami. I tak przez 30 dni...
W lokalnym anglojęzycznym radiu Traxx FM z muzyką pop, które tu słucham, były podawane dokładne godziny zachodu słońca dla różnych miast Malezji. O 19:19 w Kuala Lumpur zacznie się wielka uczta w domach Malajów oraz w restauracjach. Te ostatnie otwierają swoje drzwi wieczorami i są pełne ludzi. Niektóre oferują nawet opcję bufetu (stołu szwedzkiego). Warto dokonać wcześniejszej rezerwacji. Z kolei na ulicach po zmierzchu pojawia się mnóstwo straganów z żywnością, food trucków itp. Niektórzy oferują przeróżne rzeczy wprost z bagażnika samochodu.
Wspaniały to czas na próbowanie nowych smaków!
Data wpisu: 2017-06-07. Ostatnia modyfikacja: 2017-06-15.
Już w kolejną sobotę po moim przyjeździe do Malezji, James – właściciel mieszkania, w którym mieszkam, zaprosił mnie na wspólną kolację. Przyjechał po mnie wraz ze swoją córką Melisą i synem Douglasem oraz jego dziewczyną Yi-Bei. Pojechaliśmy samochodem do restauracji na obiad. James wybrał restaurację Sek Yuen. Jest to jedna z najstarszych chińskich jadłodajni w Kuala Lumpur. Restauracja jest na tyle duża, że zajmuje miejsce w dwóch sąsiadujących ze sobą budynkach. Gdy przyjechaliśmy, obydwa pomieszczenia były pełne i musieliśmy czekać przez dobrych kilkanaście minut na zwolnienie miejsca.
Nasz stół był obrotowy, co jest typowe dla chińskich restauracji. James zamówił 3
różne posiłki oraz lokalny deser. Każdy z nas dostał talerze oraz pałeczki.
Potrawy zostały przynoszone etapami i kładzione na środku stołu. Każdy sobie
nabierał porcję na swój talerz. Normalnie Chińczycy zamawiają większą liczbę
dań, które są potem dzielone między członków rodziny. W ten sposób podczas
wypadu do restauracji można spróbować więcej potraw aniżeli, gdyby każdy zamówił
indywidualnie.
Jednym z zamówionych dań była pieczona kaczka – specjalność
lokalu. Mimo że nie przepadam za kaczkami, to ta była tak rewelacyjnie
przyrządzona, że rozpływała się w ustach.
Spędziliśmy na miejscu niecałe 3 godziny na jedzeniu i rozmowach. Niewiarygodne
jak czas szybko zleciał.
Tydzień temu w niedzielę James zaprosił mnie na lunch do innej popularnej chińskiej jadłodajni. Kolejka osób do wejścia do restauracji Yut Kee była dość spora. Udało nam się dostać do stolika po mniej więcej pół godzinie oczekiwania. Weszliśmy i tak względnie szybko, gdyż byliśmy tylko we dwójkę.
James polecił mi kotlet schabowy oraz zamówił dla nas także smażony makaron, a właściwie dwa rodzaje makaronów (gruby i cienki), z różnymi dodatkami, takimi jak np. ośmiornica. Obydwa dania były bardzo smaczne, zwłaszcza makaron, gdyż takiego dania wcześniej nie jadłem. James zasugerował, abym zamówił sobie jajka na wpół ugotowane, co jest malezyjskim przysmakiem. Odmówiłem, gdyż nie byłem do końca przekonany i martwiłem się o zatrucie pokarmowe. On sobie takie zamówił i dał mi spróbować. Pozytywnie się zaskoczyłem. Smakowały mi. James mi powiedział, że te jajka są świeże i wysokiej jakości, gdyż muszą takie być do przygotowania tej potrawy.
Do picia zamówiłem sobie chińską kawę z mlekiem, bez cukru, tzw. kopi-C kosong. To jest kawa, którą koniecznie trzeba spróbować! Podawana jest w niedużej filiżance i ma dość gęstą konsystencję. Używane do jej przygotowania jest mleko w proszku, które jest tu bardzo popularne. Kawa ta mi bardzo przypadła do gustu i od tamtej pory już sobie nieraz taką zamawiałem w innych lokalach w Kuala Lumpur.
Po bardzo smacznym obiedzie zostałem podwieziony do mieszkania, gdzie podpisałem umowę najmu na okres jednego roku. Wcześniej udało mi się wynegocjować z Jamesem korzystne dla obu stron warunki i cieszę się, że właścicielem mojego mieszkania jest bardzo sympatyczna osoba, którą zdążyłem poznać w bardzo miłych okolicznościach.
Dziękuję James!
Data wpisu: 2017-07-06.
Nadszedł wreszcie ten czas, gdy włosy mi już tak urosły, że zaczęły mnie denerwować i trzeba było coś z tym zrobić. Niestety do salonu Patrycji stąd prawie 9300 km, więc postanowiłem poszukać alternatywy na miejscu.
Chodząc na zakupy zauważyłem kilka salonów fryzjerskich w typowej mieszkaniowej dzielnicy, a więc dla zwykłych mieszkańców. Zdecydowałem się na tzw. barbershop, czyli fryzjera męskiego. Po wejściu do środka, na krześle siedział jeden mężczyzna. Powiedział mi, że czeka na ścięcie, ale fryzjer akurat wyszedł na obiad i wróci za chwilę. Pomyślałem sobie: nieźle, facet wyszedł i zostawił zakład całkowicie otwarty. Salon był dość mały, wąski i niezbyt atrakcyjny wizualnie. Po kilku minutach czekania powróciło aż dwóch fryzjerów, tj. starszy szef i młodszy pracownik. Oboje mężczyźni wyemigrowali z Indii. Mną zajął się szef.
Nie miałem problemu z wyborem fryzury, gdyż na ścianie wisiały zdjęcia popularnych fryzur z przypisanymi numerami. Wybrałem jedną i fachman zaczął pracę nade mną. Początkowo standardowo: nożyczki i maszynka, ale gdy w pewnym momencie wyjął nowe ostrze i przytwierdził je do brzytwy, zacząłem się stresować. Nigdy bowiem wcześniej nie byłem ścinany brzytwą. Szef usunął nią włosy na szyi. Stres okazał się zbędny, gdyż mężczyzna ten miał bardzo duże doświadczenie.
Po zakończeniu ścinania fryzjer dwoma rękoma nagle chwycił moją głowę i ją
mocno, i bardzo szybko obrócił tak, że aż strzeliło w kościach. Wyglądało to tak,
jak na filmach, gdy kark jest przekręcany w celu zabicia człowieka.
Drugi fryzjer widząc moją zdziwioną reakcję powiedział mi, że jest to indyjski
masaż głowy.
Na koniec zostałem jeszcze potraktowany żelem do włosów.
Za całość wykonanej usługi kazano mi zapłacić... 10 ringgitów, czyli niecałe 9 zł!
Kolejna wizyta u hinduskiego fryzjera już niebawem.
Na koniec jedna rzecz, która mi się bardzo podobała na miejscu. Otóż na przeciwległej ścianie były zamontowane duże, lekko przechylone lustra, i zawsze w trakcie strzyżenia było widać, co fryzjer wykonuje z tyłu głowy.
Data wpisu: 2017-08-06.
Tuż obok biurowca w którym pracuję, rzut kamieniem od słynnych bliźniaczych wież, przy ulicy Jalan Ampang znajduje się bardzo ładna świątynia buddyjska Dharma Realm Guan Yin Sagely (法界观音圣寺).
Świątynia świątynią, ale na tyłach jej posesji znajduje się także stołówka, która jest bardzo popularna w godzinach lunchu. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że świątynia może także prowadzić tego typu działalność i zapewne żyłbym w nieświadomości o tym ciekawym miejscu, gdyby nie moi znajomi z pracy, którzy regularnie chodzą tu na lunch (niektórzy codziennie).
Nie jest to typowa restauracja, a raczej samoobsługowa jadłodajnia. Po wejściu do środka najpierw się ustawia w kolejce po jedzenie. Na początku, tuż obok stosu czystych talerzy znajduje się gar z ryżem. Można go nałożyć ile dusza zapragnie. Następnie przechodzi się do stołu, na którym znajdują się różne wegetariańskie dania, począwszy od samych warzyw, po dania na bazie tofu, które wizualnie przypominają mięsne odpowiedniki, po bardziej „zaawansowane” posiłki (smażone makarony, sajgonki etc.). Wybór jest zaskakująco duży mimo braku mięsa i produktów mlecznych.
Moim ulubionym daniem, które mi bardzo zasmakowało, to kostki tempeh, wytwarzanych z ziaren soi, które poddane zostały procesowi fermentacji. Tempeh (więcej w encyklopedii) nie każdemu smakuje, ja natomiast jestem zawsze rozczarowany, gdy jest niedostępne (zdarzało się, że przez 2 tygodnie nie było go w jadłodajni).
Podobnie jak w przypadku bufetu w formie szwedzkiego stołu, jedzenie wybiera i nakłada się samemu. Następnie można odwiedzić dodatkowe stoiska z napojami, wypiekami czy też chińskimi zupami. Na samym końcu przechodzi się do kasy, gdzie pani wręcza sztućce oraz wycenia jedzenie na talerzu. Ta wycena jest zawsze wielką niewiadomą, gdyż nigdzie nie ma podanych cen za poszczególne dania (za wyjątkiem wspomnianych wcześniej dodatkowych stoisk).
Moje początki w tym miejscu były tyleż ciekawe ile irytujące, gdyż
czasem mój obiad był wyceniany na 4 ringgity (3,4 zł), a czasem na 12 ringgitów
(10 zł)! Z czasem mniej więcej dowiedziałem się jak ten system działa. Tzn. za
niektóre rzeczy płaci się od sztuki, a za niektóre ilość nie ma znaczenia, ale
liczy się tylko fakt wybrania danej rzeczy. Do tej pierwszej grupy należą np.
sześciany tofu, do drugiej np. smażone ziemniaki.
Niemniej jednak czynnik ludzki sprawia, że za ten sam skomponowany przeze mnie obiad, praktycznie za
każdym razem płacę inną cenę, aczkolwiek odchylenia cen nie są duże.
Po zapłaceniu za posiłek można wreszcie przejść do jednego z wielu wspólnych
stołów, ale najpierw trzeba znaleźć wolne miejsce. Czasem jest tak dużo ludzi,
że trzeba się naszukać i przejść z jednego miejsca hali do drugiego.
Obok stołów znajdują się wielkie garnki, w których znajdują się zupy warzywne
(zazwyczaj dwa rodzaje) oraz herbata. I te rzeczy są bezpłatne!
Po zakończonym, smacznym, wegetariańskim obiedzie odnosi się talerz i robi się małą segregację odpadów, tzn. niezjedzone resztki, talerz, miskę na zupę oraz sztućce wrzuca się do różnych pojemników. Przy pojemnikach znajduje kartka przypominająca że żywność to błogosławieństwo i nie powinna być marnowana.
Stołówka prowadzona jest głównie przez osoby starsze. Część z nich jest
zatrudniona i ma płacone wynagrodzenie. Pozostała część to wolontariusze,
którzy pracują za darmo ze swojej dobrej woli. Zamiast siedzieć w domu i
biernie oglądać telewizję, ci ludzie wolą przyjść i służyć innym!
Dochód z działalności stołówki przeznaczony jest na utrzymanie świątyni, pensje
pracowników oraz cele charytatywne.
Od przyjaciół buddystów usłyszałem, że w święta buddyjskie za obiady w stołówce nie płaci się wcale! Natomiast wskazane (ale nie wymagane) jest wręczenie ofiary na cele charytatywne.
Czyż nie jest to fantastyczny pomysł godny do naśladowania w Polsce?
Przecież jest tyle kościołów znajdujących się w bardzo atrakcyjnych dzielnicach miast. Gdyby tak
ustanowiły podobne jadłodajnie, niekoniecznie wegetariańskie, to na pewno
znaleźliby się chętni na niedrogie i smaczne jedzenie, a przy tym dałyby
zajęcie np. emerytom czy bezrobotnym, nie wspominając o tym, że zapewniłby
sobie dodatkowe źródło dochodu...
Data wpisu: 2018-03-18.
Gdy zacząłem mieszkać w Kuala Lumpur, było tu dla mnie tak gorąco, że oczywiście, tak jak wszyscy, intensywnie używałem w mieszkaniu klimatyzacji. Klimatyzator to urządzenie prądożerne, więc dostawałem miesięczne rachunki za prąd w okolicach 100 MYR. Muszę tu zaznaczyć, że w godzinach pracy oraz w nocy wyłączałem klimatyzację, aby nie zamarznąć.
Z biegiem czasu dziwiłem się, dlaczego w pracy ludzie nieustannie chorują i są przeziębieni pomimo tak ciepłego tropikalnego klimatu. Sam również padłem ofiarą choroby i się zastanawiałem jak to możliwe. Przypuszczałem, że może to mieć związek z używaniem klimatyzacji, która wystawia organizm człowieka na duże skoki temperatur i wilgotności.
Postanowiłem ograniczyć używanie klimatyzacji w domu, aż w końcu całkowicie z niej zrezygnować. Ktoś sobie może pomyśleć, że to czyste wariactwo, ale mój organizm się przystosował do spania w temperaturach rzędu 30°C. Nauczyłem się też brać zimne prysznice, które dobrze chłodzą ciało po przebudzeniu i przed pójściem spać.
Eksperyment przyniósł świetny rezultat: od czasu rezygnacji z klimatyzacji w domu, do tej pory nie byłem ani razu chory ani przeziębiony!
Jakież było moje zaskoczenie, gdy dostałem pierwszy rachunek za prąd po wdrożeniu mojego eksperymentu. Oczywiście spodziewałem się mniejszej kwoty, ale okazało się, że mam do zapłaty zero ringgitów! Ponieważ rachunki przychodzą w języku malajskim, więc kolega z pracy wytłumaczył mi, że rząd tego kraju daje subsydium za prąd w przypadku, gdy kwota rachunku nie przekracza 20 MYR. Rzeczywiście znalazłem o tym informację na stronie zakładu energetycznego Tenaga Nasional. Biorąc pod uwagę koszt kilowatogodziny 0,218 MYR, oznacza to, że w Malezji do 91 kWh zużycia energii miesięcznie sponsoruje państwo!
Moja rezygnacja z klimatyzatora w mieszkaniu przyniosła zatem wymierne korzyści. Po pierwsze, od ponad pół roku nie zapłaciłem za prąd ani jednego sena (odpowiednika polskiego grosza). Po drugie, jestem zdrowszy i nie choruję. I w końcu po trzecie, przyczyniam się w ten sposób do redukcji emisji gazów cieplarnianych.
Data wpisu: 2018-05-09.
Dzisiejsze wybory do parlamentu Malezji to bardzo ważny, ale również dziwny dzień. Na datę wyborów wybrano sam środek tygodnia. Po raz trzeci w historii wybory nie odbywają się tu więc w weekend. Dlaczego ma to znaczenie? Otóż w przeciwieństwie do Polski i innych krajów, obywatele mogą głosować jedynie w swoim miejscu zameldowania. Jeśli więc ktoś pracuje w Kuala Lumpur, ale zarejestrowany jest w stanie Sabah na wyspie Borneo, na głosowanie musi się tam udać! Co więcej, obywatele Malezji pracujący w Singapurze oraz w Tajlandii nie mogą głosować w ambasadach ich kraju i muszą wrócić w swoje rodzinne strony, aby wziąć udział w wyborach. Pomimo tych niedogodności, zdecydowana większość osób uprawnionych do głosowania weźmie udział w wyborach, gdyż ludzie chcą zmiany skorumpowanego rządu.
Niedługo po ustaleniu terminu wyborów, który delikatnie mówiąc niezbyt się ludziom podobał, obecna władza ogłosiła dzisiejszy dzień dniem wolnym od pracy, aby obywatele mogli zdążyć zagłosować. Lokale wyborcze są czynne jedynie od 08:00 do 17:00.
Na finiszu kampanii wyborczej dwie główne partie walczące o głosy obywateli starały się zebrać jak najwięcej głosów poprzez kosztowne obietnice. I tak np. Barisan Nasional (BN), tj. obecna partia będąca u władzy przez ostatnie 61 lat, obiecała, że jeśli wygra, to zwolni od podatku dochodowego młodych i zwróci im zapłacony już podatek za ubiegły rok fiskalny. Dodatkowo obiecano 2 dni wolne na rozpoczęcie ramadanu oraz bezpłatne przejazdy autostradami na jego zakończenie. Natomiast partia opozycyjna Pakatan Harapan obiecała, że w przypadku zdobycia większości głosów, ogłosi czwartek i piątek dniami wolnymi od pracy.
Już wkrótce się okaże kto wygra i jakie będą tego skutki.
Waszym zdaniem...
Komentarz dodał(a) zbyszk0 dnia 2017-06-26 08:59:54.
Komentarz dodał(a) Iza dnia 2017-05-28 20:55:20.